Region & Language Selector
Please select region or visit OUR GLOBAL MERIDA WEBSITE
International
Africa & Middle East
Europe
- Austria
- Belgique | België
- Andorra
- Bosnia
- Croatia
- Czech Republic
- Denmark
- Estonia
- Finland
- France
- Germany
- Hungary
- Iceland
- Ireland
- Italy
- Latvia
- Lithuania
- Luxembourg
- Macedonia
- Montenegro
- Nederland | Pays-Bas | Netherlands Antilles
- Norway
- Poland
- Portugal
- Romania
- Serbia
- Slovakia
- Slovenia
- Spain
- Sweden
- Schweiz | Suisse
- United Kingdom
- Ukraine
Central America
South America
Pacific
SZOSĄ NA WŁOSKIE ESPRESSO
PRZEZ ALPY
Żegnając się z dawnym klientem podczas Eurobike 2013, umówiliśmy się na espresso we Włoszech. Choć rok później nikt z nas już pewnie o nich nie pamiętał i nigdy nie wypiliśmy tej kawy, przypomniałem sobie o tych słowach parę lat później. Ostatecznie pomysł ten zamienił się w plan w 2021 roku. Zamierzałem przejechać przez Alpy na moim rowerze szosowym, Meridzie Sculturze. Od Stuttgartu do Bassano. Szybko znalazłem kilku kompanów. Oprócz mojego kolegi na szosie, Sebastiana, chciał nam towarzyszyć także zespół filmowców, by uchwycić zachwycające alpejskie widoki.
Etap 1: od Stuttgartu do Kempten
Szczepionka przeciw wirusowi kleszczowego zapalenia mózgu dwa dni przed rozpoczęciem wyprawy mogła nie być najlepszym pomysłem. Wspinaczka doliną Alby koło Bad Urach w ostrym słońcu przy 32 stopniach Celsjusza sprawia, że mój "silnik" stęka już po 68 kilometrach. Nie spodziewałem się takich wyzwań tak wcześnie. Gdy znacznie zwolniłem, dałem radę dociągnąć do Ehningen na pierwszą przerwę. Kilka zawrotów główy i roboty drogowe znacznie wydłużają czas jazdy. Ostatecznie dzień kończymy, mając przejechane "jedynie" 185 z 210 zaplanowanych kilometrów. Przynejmniej uciekliśmy przed wściekłą ulewą na ostatnich metrach dojazdu do Kempten, naszego docelowego miejsca tego dnia. Ciekawe, jak mój organizm poradzi sobie w nocy z całym wysiłkiem dnia.
Etap 2: z Kempten do Garmisch-Partenkirchen
Ponieważ deszcz ustępuję krótko przed rozpoczęciem drugiego etapu, pierwsze godziny drugiego dnia są dość wilgotne. Wbrew obawom mój organizm jest mocny i chyba dobrze się zregenerował. Wybieramy się nawet objazdem do Füssen, by uzupełnić zapasy energii obfitym obiadem. Cieszymy się południowym słońcem Allgäu, siedząc przy jeziorze Forggensee, zanim zmierzymy się z końcowymi kilometrami dnia. Nie podążamy ściśle za nawigacją, ale wybieramy wyboistą drogę przez zaplanowane miasteczka. Mimo to od czasu do czasu jedziemy wytyczoną trasą, co prowadzi nas od początkowo łatwych szutrowych odcinków do coraz trudniejszego terenu. Nie ma to nic wspólnego z moimi wspomnieniami łagodnej trasy Strade Bianche. Po szybkim sprawdzniu trasy na smartfonie uświadamiamy sobie, że zawracanie nie miałoby już sensu. Godzimy się więc z naszym losem na trudnych gravelowych odcinkach i przenosimy rowery przez parę górskich strumyków, zanim trasa wypluwa nas przy Garmisch. Uciekamy przed burzą do lodziarni, gdzie dołącza do nas Max Olex, narciarz biegowy, którego znam od czasów studiów sportowych.
Nasz nocleg w Garmisch znajduje się za skocznią narciarską, z widokiem na wąwóz Höllentalklamm. Jedyną drogą tam jest ekstremalnie stromy podjazd z odcinkami, które wydają się mieć 30% nachylenia. Mimo że ledwo dokończyłem interwałowy odcinek, Max przekonuje mnie, by razem pokonać ściankę na rowerach. Z trudem wspinamy się na ostatnich metrach do naszego miejsca noclegowego. Na zakończenie dnia nasz gospodarz opowiada nam o tutejszych atrakcjach turystycznych i zostawia nas samych. Regeneracja ma teraz największe znaczenie.
Etap 3: z Garmisch-Partenkirchen do Patsch
Po obfitym śwniadaniu ruszamy w kierunku Innsbrucku. Dzisiaj czeka nas etap przejściowy, który z czysto topograficznego punktu widzenia nie powinien stanowić żadnych poważnych wyzwań. Mała górska przełęcz i przetoczenie się do końca. Oczywiście, zakładaliśmy tak bez uwzględnienia zmiennej letnej pogody. Deszcz to nasz stały towarzysz, który szczególnie na chłodnych i mokrych zjazdach daje się we znaki. Z powodu burzy jesteśmy zmuszeni zrobić nieplanowaną przerwę w Innsbrucku. Pokonujemy ostatnie kilometry do Patsch tuż nad Innsbrucckiem i docieramy na nocleg, po paru niemal obowiązkowych dodatkowych kilometrach. Na koniec dość deszczowego dnia wszyscy nie możemy się doczekać ciepłego prysznica i odpoczynku w łóżku.
Etap 4: z Patsch do Collepietry
Czwarty etap prowadzi nas wreszcie do Alp i w końcu do Włoch. Wspinaczka na przełęcz Brenner rozgrzewa nasze mięśnie do odpowiedniej temperatury. Po zdobyciu szczytu zjeżdżamy zrelaksowani w dół doliny w kierunku Bolzano. Oczywiście z obowiązkową ulewą. Bez problemu przyjmujemy ten odświeżający prysznic i korzystamy z małej przerwy na kawę. To zawsze idealne połączenie. Gdy docieramy do Bolzano, dokładamy parę dodatkowych kilometrów i kręcimy z powrotem do doliny, by rozpocząć finałową wspinaczkę do Collepietry. Trzynaście agrafek i kilka metrów przewyższenia później, z większą ilością kwasu mlekowego w mięśniach jesteśmy na miejscu. Tam spotykamy towarzyszącą nam ekipę, która już dokładnie zapoznała się ze spa w hotelu Steineggerhof. Przy znakomitej wegańskiej kolacji kończymy wieczór w towarzystwie naszych gospodarzy, rodziny Resch. Naprawdę zasłużyliśmy na to po dzisiejszym wysiłku.
Etap 5: z Collepietry do Arco
Zrelaksowani rozpoczynamy piąty etap: pierwsze kilometry dnia prowadzą łagodnie wzdłuż doliny. W Trydencie rezygnujemy z łagodnej płaskiej trasy w kierunku jeziora Garda i wybieramy objazd przez Monto Bondone. Po drugim zjeździe dołącza do nas stary znajomy – deszcz. Mimo powrotu do naszej sprawdzonej taktyki przerwy na kawę jesteśmy przemoknięci do suchej nitki w ostatniej godzinie piątgego etapu. Deszcz towarzyszy nam aż do okolic Arco. Chmury deszczowe znikają zupełnie, gdy docieramy nad Gardę, za nasz trud jesteśmy nagrodzeni łagodnym wieczorem z dobrym włoskim jedzeniem, nie zabrakło gelato.
Etap 6: z Arco do Bassano
Ostatni etap zzaskakuje nas promieniami słońca. Zostawiamy za sobą turystyczne atrakcje Gardy i kręcimy przez Torbole z powrotem do Mori. Po drugiej stronie góry rozpoczynamy zmagania z ostatnimi podjazdami, jakie dzielą nas od Bassano. Choć muszę się przyzwyczaić do połączenia upału z wysokością, mój "silnik" pracuje płynnie, cieszymy się cudownym i spokojnym krajobrazem. Ostatni zjazd do Bassano pokonujemy bez pośpiechu, jeszcze raz podziwiając krajobraz w całym jego majestacie. W historycznym centrum Bassano wita nas znany drewniany most Ponte Vecchio, rozpoczynamy ostatnie kilometry do hotelu u podnóża Monte Grappa. Nasza przeprawa przez Alpy kończy, mamy w nogach 840 przejechanych kilometrów i ponad 9000 m przewyższenia.