Region & Language Selector
Please select region or visit OUR GLOBAL MERIDA WEBSITE
International
Africa & Middle East
Europe
- Austria
- Belgique | België
- Andorra
- Bosnia
- Croatia
- Czech Republic
- Denmark
- Estonia
- Finland
- France
- Germany
- Greece
- Hungary
- Iceland
- Ireland
- Italy
- Latvia
- Lithuania
- Luxembourg
- Macedonia
- Montenegro
- Nederland | Pays-Bas | Netherlands Antilles
- Norway
- Poland
- Portugal
- Romania
- Serbia
- Slovakia
- Slovenia
- Spain
- Sweden
- Schweiz | Suisse
- United Kingdom
- Ukraine
Central America
South America
Pacific
Michał Gołaś: wygrać monument i rozwalić tapicerkę [wywiad]
– Muszę się szybko uczyć, bo będę od razu rzucony na głęboką wodę – mówi Michał Gołaś. Jeden z najlepszych polskich kolarzy ostatnich dekad zakończył się ścigać i w nowym sezonie zadebiutuje jako dyrektor sportowy drużyny Bahrain Victorious, która po świetnym ubiegłym roku ma apetyt na kolejne sukcesy. Po zakończonym zgrupowaniu dzieli się swoimi planami i wrażeniami z nowej roli, ocenia swoich polskich podopiecznych, Kamila Gradka i Filipa Maciejuka, oraz podsumowuje kolarską karierę.
Nowy rok zacząłeś od zgrupowania i nowych obowiązków dyrektora sportowego. Nad czym ostatnio pracowaliście?
Z grupą Bahrain Victorious byliśmy na zgrupowaniu w Altei w Hiszpanii. Wróciliśmy w to samo miejsce po grudniowym zgrupowaniu, które skończyło się przed Świętami. Jak co roku, w tym okresie robiliśmy najważniejsze kilometry podczas przygotowań do sezonu. Nasi kolarze sporo trenowali, a my jako sztab grupy staraliśmy się zapewnić, by niczego im nie brakowało.
Sezon zbliża się wielkimi krokami i nie było to typowe budowanie bazy tak jak kilkanaście lat temu. Kiedyś sezon ruszał o wiele wolniej, teraz trzeba być przygotowanym od pierwszego startu. Volta a la Comunitat Valenciana zaczyna się już na początku lutego, będzie tam startowało wiele ekip World Touru, myślę, że pojawią się jedni z najlepszych zawodników na świecie, więc już wtedy trzeba być w bardzo dobrej formie. Samo budowanie bazy nie wystarczyłoby, żeby móc tam nawiązać walkę, dlatego wplatamy już na treningach sporo specyficznej pracy, żeby wejść dobrze w sezon.
Kolarstwo mocno przyspieszyło także w kwestii przygotowań do sezonu?
Sezon jest teraz o wiele dłuższy, kończy się w połowie października i zaczyna pod koniec stycznia, więc czasu na regenerację i odbudowę nie ma zbyt wiele, trzeba bardzo przyspieszyć przygotowania i już w listopadzie i grudniu przejechać wiele kilometrów, żeby w styczniu wykonywać już specjalistyczną pracę i być gotowym. Czasy zmieniły się na tyle, że nie można już wejść w sezon na pół gwizdka i spokojnie budować formę, bo trudno byłoby się utrzymać w peletonie. Taki wyścig jak Valenciana jest bardzo selektywny i trzeba być w nim w dobrej formie, żeby nie nastawić się źle na pierwszą część sezonu.
Teren, w którym mieliśmy ostatnie zgrupowanie, też jest dość selektywny, trudno ukryć się gdzieś „w kołach” i trzeba było być solidnie przygotowanym nawet do tego, żeby w ogóle trenować w grupie. Ściganie się to jednak zupełnie inny poziom i przez Święta nie można było odpuścić treningów, nawet jeśli pogoda w Polsce nie była zbyt rewelacyjna. Cały czas trzeba być na wysokim poziomie.
Jak zostałeś przyjęty w nowej ekipie i jak się w niej czujesz?
Czuję się bardzo dobrze, zostałem przyjęty bardzo miło i z marszu bardzo dobrze wszedłem w to nowe otoczenie. Obsługa tworzy bardzo fajne towarzystwo, każdy pracuje bardzo ciężko, żeby stworzyć kolarzom jak najlepsze warunki, ale jest też luźna atmosfera. Wydaje się, że jest to bardzo fajna grupa ludzi, z którymi będzie się dobrze pracowało.
Ekipa jest międzynarodowa, ale obsługa jest głównie ze Słowenii, z Chorwacji i Włoch, więc to, że mówię po włosku, sporo mi pomaga. Oficjalnym językiem jest u nas oczywiście angielski, jednak o wiele łatwiej jest poruszać się w tej ekipie, znając włoski. Włosi mają to do siebie, że ich język często wypiera inne języki, więc w naturalny sposób przechodzi się na włoski.
Znajomości z peletonu pomagają?
Z kilkoma ludźmi z Bahrain Victorious pracowałem już w grupie Sky, z bardziej doświadczonymi kolarzami ścigałem się przez kilka czy kilkanaście lat, np. z Heinrichem Hausslerem ścigałem się praktycznie od juniorów. Nie było więc specjalnie trudno się odnaleźć w nowej grupie, choć wiadomo, że z powodu koronawirusa byliśmy na obozie podzieleni na trzy grupy i kontakt z całą drużyną był trochę ograniczony. Kolarzy, których miałem w swojej grupie, poznałem już na pierwszym zgrupowaniu. Kontynuujemy tę pracę.
Grupy były podzielone już pod kątem przyszłych wyścigów?
W jednej grupie treningowej byli kolarze, którzy mają się skupić głównie na klasykach, a pozostałe dwie grupy tworzyli zawodnicy brani pod uwagę pod kątem wielkich tourów: w jednej kolarze rozważani na Giro d’Italia, w drugiej ci przygotowujący się do Tour de France. Nie jest tak, że osoby z danej grupy będą się ścigać ze sobą przez cały sezon, bo będą się ze sobą przeplatać, ale chodziło też o to, by w tych trudnych czasach zgrupowanie odbywało się jak najbezpieczniej.
fot. BettiniPhoto
Daje się odczuć to, że ekipa przystępuje do nowego sezonu po bardzo udanym poprzednim?
Atmosfera w ekipie jest bardzo dobra, bo zeszły sezon był dla niej bardzo dobry i zakończony w świetnym stylu. Uważam, że na fali tych zwycięstw trzeba budować tę atmosferę. Myślę, że wielu kolarzy Bahrain Victorious uwierzyło w swoje możliwości, wiedzą, że należą do światowej czołówki i ta pewność siebie powinna im pomóc w tym sezonie. Apetyt rośnie w miarę jedzenia i chce się coraz więcej, ale trzeba też realnie stąpać po ziemi, bo zeszły sezon był wyśmienity, grupa odniosła wiele spektakularnych zwycięstw i sądzę, że powtórzenie wygranej w monumencie, etapowych triumfów w Tour de France czy świetnych wyników w kl. generalnej wielkich tourów nie będzie łatwe. Miejsce Bahrain Victorious w rankingu drużynowym też jest bardzo dobre, a poprzeczka po zeszłym sezonie jest ustawiona bardzo wysoko.
Plan minimum to utrzymać to, co jest, ale cały czas mierzymy jednak coraz wyżej i cel jest taki, żeby drużyna cały czas się rozwijała. Każdy z nas jest ambitny i chce osiągać coraz więcej.
Jest coś specyficznego w nowej ekipie, gdy porównujesz ją z tymi, w których się ścigałeś?
Grupa ludzi, która tworzy obsługę Bahrain Victorious, jest mi bliższa, bo bardzo łatwo można odczuć wspólne korzenie, które łączą nas ze Słoweńcami czy Chorwatami. Wspólnie przeszliśmy przez komunizm i trudne czasy i widać w tych ludziach, że to ich jakoś ukształtowało. Jeśli chodzi o zawodników, towarzystwo w Bahrain Victorious jest międzynarodowe, podobnie jak w moich poprzednich ekipach, dlatego nie odczuwam wielkiej różnicy, każdy podchodzi bardzo profesjonalnie do tego, co robi.
fot. BettiniPhoto
Masz w grupie także rodaków – kolarzy Kamila Gradka i Filipa Maciejuka, lekarza Piotra Kosielskiego i mechanika Bartłomieja Matysiaka.
Od wielu lat pracuję w międzynarodowym towarzystwie, ale to zawsze miłe, gdy można w drużynie porozmawiać z kimś po polsku i cieszę się, że grupa Polaków w Bahrain Victorious się ostatnio powiększyła.
Jak Twoje wyobrażenia co do roli dyrektora sportowego zostały skonfrontowane z rzeczywistością?
Miałem dość szeroki obraz tego, jak ta praca może wyglądać, wiedziałem, że będzie się to wiązało ze sporą ilością pracy związanej z przygotowaniem wyścigów i planowaniem treningów, wewnętrznych grup itd., pracą dotyczącą logistyki całego zgrupowania. W tych kwestiach mam pewnie największe braki, bo nigdy się nimi nie zajmowałem. Z kolei taktyka wyścigu i rozpoznanie trasy zawsze bardzo mnie interesowały i czuję się dobrze przygotowany do działań z tego zakresu.
Wielką satysfakcję sprawiło mi planowanie kalendarza startów poszczególnych kolarzy, które przebiegło bardzo sprawnie. Oczywiście wszystkie te plany w trakcie sezonu muszą być korygowane, bo niestety zdarzają się kraksy, kontuzje, choroby, jest Covid itd.
Pierwszym testem bojowym będą dla mnie pierwsze wyścigi i to tak naprawdę wtedy poznam, na czym polega ta praca. Póki co na zgrupowaniu było to głównie żmudne jeżdżenie samochodem za kolarzami, ale było to też dla mnie pomocne, bo dzięki temu mogłem się nauczyć wielu rzeczy w spokojnych warunkach.
Czujesz się dobrze przygotowany do jazdy w peletonie samochodem? Wiesz, co jest potrzebne, żeby kolarze czuli się bezpiecznie.
Tak, ale znam to tylko z pozycji kolarza. Będąc nim, czasami myślałem, jak to jest przejechać samochodem przez dwustuosobowy peleton, już wtedy przechodziły mnie ciarki, a teraz będę to musiał robić samemu. Nie ukrywam, że nie czuję się z tym superkomfortowo, wiem, że bezpieczeństwo jest najważniejsze, ale zawsze jakieś ryzyko jest. O ile w głowie wszystko można mieć pod tym względem poukładane, to wiele rzeczy na wyścigu dzieje się bardzo dynamicznie i niespodziewanie, dlatego myślę, że trzeba czasu i doświadczenia, żeby wypracować w tym wszystkim automatyzm.
Jakie były Twoje zadania na dotychczasowych zgrupowaniach i czym zajmujesz się jako dyrektor sportowy, gdy jesteś w domu?
Na zgrupowaniu podstawowym punktem były treningi, podczas których jeździłem samochodem za kolarzami, a popołudniami zajmowaliśmy się całą logistyką, układaniem planu na kolejny dzień. Ustalaliśmy, kto z dyrektorów, mechaników i masażystów obsługuje dane grupy, jakie samochody jadą z kim itd. Dzień na zgrupowaniu kończył się odprawą i podsumowaniem tego, co było dobre, a co poszło nie tak, jak byśmy chcieli. Taka odprawa zawsze jest wartościowa, bo wszystkie sprawy są wyjaśniane na bieżąco, żeby nie powielać błędów.
W domu jako dyrektor sportowy też mam zajęcia, już pracujemy nad konkretnymi wyścigami, nawet jeśli z punktu widzenia kibica mogą się wydawać odległe. Staramy się zrobić rekonesans niektórych europejskich etapów, gdy jako dyrektorzy mamy do nich blisko. Staramy się filtrować i grupować informacje o danych wyścigach, żeby każdy z dyrektorów miał już jakiś obraz pomocny np. dla doboru składu kolarzy. Praca w tle już trwa, co tydzień spotykamy się na wideokonferencji i omawiamy bieżące sprawy związane z wyścigami, ale też w niektórych kwestiach patrzymy bardzo do przodu. Proces przygotowania do największych wyścigów trwa nie kilka tygodni, ale kilka miesięcy, więc wszystko musi być przed nimi poukładane dużo, dużo wcześniej, niż może się wydawać z perspektywy kibica. Na przykład jeśli mówimy o belgijskich klasykach, już teraz musimy wiedzieć, kiedy tam pojedziemy, kiedy zrobimy rekonesans, jaki sprzęt będziemy testować pod kątem wyścigów.
fot. BettiniPhoto
Będziesz chciał przeprowadzać rekonesans niektórych odcinków na rowerze?
Ostatnie tygodnie na rowerze bardzo słabo u mnie wyglądają, ale jeśli będzie taka możliwość, chcę się wybrać z Torunia na południe Polski z myślą o Tour de Pologne, a gdyby się to nie udało, to na pewno kogoś tam wyślę i zbiorę informację o newralgicznych miejscach wyścigu. Już w grudniu przejechaliśmy samochodem końcówkę jednego z etapów Valenciany, żeby też wiedzieć, jakiego sprzętu na nim użyć, czy są na nim jakieś niebezpieczne miejsca itd.
Na czym ekipa z Bahrajnu najbardziej skorzysta, mając Ciebie za dyrektora?
Trudno mówić o sobie, ale najmocniej czuję się w sytuacjach stricte wyścigowych, w analizie taktycznej, analizie kolarzy czy analizie przeciwników, analizie trasy. W tym upatrywałbym swoich mocnych stron, ale dopóki nie przejadę pierwszych wyścigów jako dyrektor, trudno mi teoretyzować na ten temat.
Co jest potrzebne, żebyś po sezonie mógł powiedzieć, że jesteś zadowolony ze swojej roboty?
Jeśli wygralibyśmy któryś z monumentów, na którym będę dyrektorem sportowym, byłby to ogromny sukces. To jest dla mnie cel numer jeden. Po zeszłym sezonie jest duży apetyt, żebyśmy powalczyli o zwycięstwo w Mediolan-San Remo, we Flandrii czy w Paryż-Roubaix. Chciałbym być w samochodzie na takim wyścigu i kierować tą drużyną. Jeśli dołożylibyśmy do tego zwycięstwo w Tour de Pologne, na pierwszy rok spokojnie by mi to wystarczyło.
fot. BettiniPhoto
Ekipa obdarzyła Cię dużym zaufaniem, skoro już wkrótce w pierwszym sezonie jako dyrektor sportowy masz być z nią obecny na belgijskich klasykach.
Rozmawiając o moim przyjściu do Bahrain Victorious, został mi jasno postawiony cel, szefostwo miało pomysł na mnie i na to, na jakich wyścigach mam się skupić. To też poniekąd przyciągnęło mnie do tej grupy. Wiadomo, że nie będę w Belgii jedynym dyrektorem, prawdopodobnie będzie też Enrico Poitschke, który ma o wiele większe doświadczenie i przez ostatnie lata jeździł te wyścigi jako dyrektor w ekipie Bora-Hansgrohe. Nie mogę się nawet porównywać do niego, ale mój proces nauki musi się dokonać bardzo szybko, bo nie mam na niego zbyt wiele czasu i będę od razu rzucony na głęboką wodę.
Czego już się nauczyłeś jako dyrektor sportowy?
Dużo więcej widzę od strony logistycznej. Do tej pory to o mnie dbano i wszystko miałem podstawione pod nos, jako kolarz byłem w centrum zainteresowania. Szybko zrozumiałem, że teraz ja jestem osobą, która musi dbać o kolarzy, nie mam z tym żadnego problemu. Trzeba się było mentalnie przestawić i zacząć myśleć o tym, co jest potrzebne kolarzowi. Wcześniej jako kolarz nie widziałem niektórych działań, które składały się na to, że niczego mi nie brakowało, teraz jako dyrektor sportowy muszę całościowo patrzeć na pracę różnych osób, m.in. masażystów czy mechaników. Do tego wszystkiego w myśleniu o tym, co należy zapewnić kolarzowi, muszę dołożyć 10% więcej niż to, czego on sam by oczekiwał dla siebie. Założenie jest takie, by niczego mu nie zabrakło, by w 100% miał zapewnione najlepsze warunki do treningu.
Nie jestem oczywiście jedynym dyrektorem sportowym na zgrupowaniach, tworzymy zespół i uczę się od bardziej doświadczonych ludzi ode mnie. We wszystkim tym chodzi o globalne spojrzenie i zapewnienie kolarzom jak najlepszych warunków do ścigania się na najwyższym poziomie.
fot. BettiniPhoto
Jaki będzie Twój plan startów na ten sezon? O jakich wyścigach już wiesz?
Zacznę od Valenciany, później czeka mnie „opening weekend” w Belgii, Paryż-Nicea i cała belgijska kampania brukowa do Paryż-Roubaix. To jest mój potwierdzony plan na tę chwilę. Trzeba będzie poświęcić trochę czasu na rekonesanse, więc zakładam, że czas do połowy kwietnia będzie dość pracowity. Później tych wyścigów będę miał pewnie trochę mniej niż w pierwszej bardzo intensywnej części sezonu. Można się mnie spodziewać na Tour de Pologne, ale po drodze jest jeszcze wiele innych wyścigów i na niektórych z nich będę obecny jako dyrektor sportowy.
Masz w nogach wiele belgijskich klasyków. Co jest w nich najważniejsze do zwycięstwa i jak zamierzacie do nich podejść?
Najważniejsza oczywiście jest forma i kiedy kolarze są w formie, wszystko dobrze się układa, ale bardzo istotna jest też znajomość trasy. Zawsze podkreślałem, że ludzie żyjący w Belgii, miejscowi kolarze, mają spory atut, bo znają te wszystkie odcinki o wiele lepiej niż inni, trenują na tych drogach. To, co nam wyświetla się na Garminie, oni mają w małym paluszku. Będziemy nad tym pracować, żeby młodzi kolarze mieli więcej czasu na poznanie trasy, żeby nie byli od razu rzuceni na wyścigi. Są to specyficzne wyścigi, na których znajomość trasy ma ogromne znaczenie i na pewno jej dopilnujemy.
Który kolarz z Twojej ekipy klasykowców z Bahrain Victorious zrobił na Tobie szczególne wrażenie?
Znałem tych kolarzy, więc nikt nie zaskoczył mnie zupełnie, ale warto wspomnieć o Mateju Mohoricu. Jako jego przeciwnik dostrzegałem, jak bardzo jest efektywny w tym, jak jeździ, widziałem, jak inteligentnie jeździ. Teraz widzę, że nie bierze się to znikąd, wiele nawyków wypracowuje na treningach i później przekłada się to na wyścigi. Oprócz tego jest grupa młodych chłopaków, jak Filip Maciejuk czy Johan Price-Pejtersen, chłopak z dużym silnikiem, który może się pokazać na belgijskich wyścigach. Jest kilku młodych obiecujących zawodników i mogą oni sporo wnieść do tej drużyny, którą nazwałbym belgijską.
fot. Charly Lopez
Jak scharakteryzowałbyś Filipa Maciejuka i jaki jest plan na jego rozwój?
Wszystko wyjdzie w praniu. Filip zakończył etap młodzieżowca i zaczął nowe życie. Wszystko, czego dokonało się w młodzieżowcach, po podpisaniu zawodowego kontraktu nie ma większego znaczenia. Na pewno ma on ogromny potencjał, nie tylko w jeździe indywidualnej na czas, jest bardzo mocny fizycznie, wychowany w polskim reżimie treningowym, w którym nie brakowało np. biegania zimą. Swoją siłę fizyczną może wykorzystać właśnie podczas belgijskich klasyków i sądzę, że takie wyścigi powinny mu naturalnie najbardziej pasować, ale Belgia jest też na tyle specyficzna, że nawet najlepsi pod względem fizycznym kolarze czasami się tam nie sprawdzają, bo po prostu nie mają głowy do ścigania się w niej. Pierwszy rok da sporo odpowiedzi na to, gdzie jest miejsce Filipa w zawodowym kolarstwie, ale potencjał ma ogromny, musi tylko ciężko pracować. Myślę, że ma świetne warunki, żaby naprawdę zabłysnąć w peletonie. Jest już przygotowany na solidne trenowanie i solidne ściganie się, ma talent, który powinien wykorzystać.
Niedawno dołączył do Was drugi z Polaków, Kamil Gradek. Jakim dla Ciebie jest kolarzem i jaką przewidujesz dla niego rolę w ekipie?
Kamil jest doświadczonym kolarzem, cenionym pomocnikiem i świetnym czasowcem. Doskonale wie, dlaczego przyszedł do tej ekipy, myślę, że będzie bardzo dobrym dodatkiem, nawet jeśli dołączył do niej w ostatnim momencie. Uważam, że będzie solidnym zawodnikiem, na którego zawsze można liczyć, zawsze uważałem go za takiego kolarza. Cieszę się, że do nas dołączył i że będzie miał stworzone warunki do tego, by pokazać swój potencjał. Przez ostatnie lata nie miał wielkiego szczęścia do swoich drużyn, które się rozpadały, więc liczę na to, że teraz będzie mógł pracować z dużo większym spokojem. Ma przed sobą jeszcze kilka ładnych lat ścigania się i wierzę, że odnajdzie się tutaj bardzo dobrze i pokaże swoje umiejętności na najwyższym poziomie.
fot. Charly Lopez
Najlepsze lata wciąż przed nim?
Kamil nie jest wyeksploatowanym zawodnikiem, jeździł raczej w mniejszych ekipach, stosunkowo krótko na poziomie World Touru w CCC, nie ma za sobą dziesięciu sezonów z wielkimi tourami i wieloma wyścigami w roku, więc organizm powinien mieć całkiem świeży. Zupełnie serio uważam, że może się jeszcze z dziesięć lat ścigać na tym poziomie, zdrowie ma. Myślę, że wszystko to, co najlepsze, jest jeszcze przed nim.
Po zeszłym sezonie postacią numer jeden w Bahrain Victorious wydaje się być Sonny Colbrelli. Da się to odczuć w ekipie?
Po zwycięstwie w Paryż-Roubaix jesień nie była dla niego łatwa. Musiał odebrać wszystkie nagrody, jakie tylko można we Włoszech odebrać, musiał poradzić sobie z większą rozpoznawalnością, ale wiadomo, że daleko na czymś takim nie można zajechać. Sonny dobrze wie, że musi ciężko pracować, więc wrócił do pracy i liczy na to, że dobrą passę, którą miał od Tour de Romandie, podtrzyma. Chce wciąż być na najwyższym światowym poziomie. To, co wygrał w przeszłości, niczego mu nie da w przyszłym sezonie. Każdy kolarz wie, że zwycięstwa są fajne, ale trzeba ciężkiej pracy, żeby były kolejne, Sonny też zdaje sobie z tego sprawę. Zwycięstwa powinny jednak dodać mu pewności siebie i myślę, że po tym, co pokazał w zeszłym sezonie, może spokojnie stawać do walki z najlepszymi na świecie.
fot. BettiniPhoto
U jego boku będzie się ścigał czasem Dylan Teuns. Kilka lat temu można było w nim upatrywać zwycięzcę wielkich jednodniówek, później trochę w nich przystopował. Wciąż stać go na triumfy w poważnych klasykach?
Oczywiście, wciąż ma potencjał, by wygrywać w najlepszych jednodniówkach na świecie, drużyna też w niego wierzy.
O którym z kolarzy Bahrain Victorious nie mówi się zbyt wiele, a może mocno rozbłysnąć w tym roku?
Nie wiem, ile się o nim mówi, ale dla mnie Gino Mader może być czarnym koniem tego sezonu, który będzie walczył o najwyższe miejsca w wyścigach World Touru, w tygodniówkach i wielkich tourach. Stać go na wiele, to świetny góral, pokazał też, że bardzo dobrze jeździ na czas, wciąż się rozwija i sądzę, że to może być rok Gino.
fot. BettiniPhoto
Gdy czołowi kolarze są na bardzo zbliżonym niezwykle wysokim poziomie, gdzie w kolarstwie jest jeszcze margines do poprawy?
Cały czas trwa wyścig technologiczny, może kibice nie widzą tego dokładnie, ale wszystkie drużyny się zbroją, wszystkie chcą jeździć jak najszybciej. O ile trening jest co roku śrubowany do granic możliwości kolarza, o tyle w dziedzinie usprawnienia rowerów, strojów, kasków itd. cały czas jest coś do zrobienia, bo technologia cały czas się zmienia. Sądzę, że pod tym względem trzeba być cały czas na topie i cały czas odświeżać swój sprzęt, żeby być po prostu szybszym.
Niedawno sam odebrałeś swój nowy rower, Meridę Sculturę. Jakie masz wrażenia z jazdy?
Bardzo dobre, miałem okazję przejechać się nią w Hiszpanii i odczucia są bardzo miłe. Na tym rowerze nie czuję się zupełnie komfortowo jedynie ze względu na moją formę, bo jestem przyzwyczajony do trochę lepszych nóg, ale gdy tylko pogoda w Polsce się trochę poprawi, będę mógł przejeżdżać trochę więcej kilometrów i w pełni cieszyć się rowerem. Kolarze też są zadowoleni ze sprzętu, na zgrupowaniach dużo czasu poświęcamy testowaniu i dostosowywaniu sprzętu, np. nowej 12-rzędowej grupy Shimano Dura-Ace, żeby jak najlepiej można było czuć rower.
fot. BettiniPhoto
Większość kolarzy ma już swoje preferencje co do roweru, Meridy Reacto czy Scultury?
Myślę, że niewielu będzie zmieniać rower w trakcie sezonu. Scultura jest bardziej wszechstronna i spora część kolarzy ją wybierze, ale są też w ekipie fani Reacto, głównie sprinterzy i ci, którzy stawiają na bardziej płaskie odcinki. Dobrze, że kolarze mają taki wybór i mogą dostosować rower do danego wyścigu i trasy.
W planach są też wizyty na torze czy w tunelu aerodynamicznym, żeby pracować nad pozycją kolarzy?
Cały czas ludzie z naszej ekipy i z Meridy pracują nad tym, żeby zoptymalizować pozycję kolarzy, żeby mogli jeździć jak najszybciej. Są to może mikroszczegóły dla kogoś, kto jeździ rekreacyjnie, ale dla kolarza zawodowego, który pokonuje w roku kilkadziesiąt tysięcy kilometrów, są to czasem bardzo duże zmiany. Nawet jeśli dają kilka sekund zysku na 10 kilometrach, to są warte zauważenia.
Niektórzy kibice żałują, że nie zobaczą Cię już na trasie w roli kolarza. Ty nie żałujesz?
Trzeba być gotowym, żeby wprowadzać zmiany w życiu. Decyzję o zakończeniu kariery kolarza bardzo dobrze przemyślałem. Uważam, że zeszły sezon był w moim wykonaniu bardzo dobry i mógłbym jeszcze przez sezon czy dwa sezony się ścigać, ale była to złożona decyzja. Mam rodzinę, mam żonę, która pracuje, są jeszcze inne kwestie, które brałem pod uwagę. Mimo że poza domem wciąż spędzę w tym roku sporo czasu, to na pewno mniej niż jako kolarz. Trudno też zliczyć godziny, które poświęcałem na trening, będąc w Polsce. W ostatnich miesiącach odczułem już, że mam więcej czasu, żeby spędzić go w domu z rodziną. Na pewno nie była to tylko decyzja podjęta z punktu widzenia kolarza, ale podszedłem do tego tematu szerzej i nie żałuję tej decyzji. Potrzebowałem też nowego impulsu i chciałem robić coś nowego w życiu.
fot. BettiniPhoto
Patrząc na swoją kolarską karierę, widzisz coś, co może być wzorem dla innych zawodników?
Jeśli ktoś zna mnie od najmłodszych lat, to wie, że przeszedłem dość długą drogę. W moim roczniku czy wśród ludzi, którzy ścigali się ze mną w Polsce, było wielu lepszych, którzy się nie przebili. Przez wiele lat dochodziłem do tego, żeby być na najwyższym światowym poziomie i myślę, że młodym ludziom uprawiającym kolarstwo może to pokazać, że bardzo dobry, ale nie najlepszy junior, ma też szansę, żeby za ileś lat jeździć w najlepszych ekipach World Touru, że zawsze jest nadzieja, trzeba tylko ciężko pracować.
Bardzo mocno się tego kolarstwa trzymałem, zawsze patrząc na siebie, byłem bardzo niepoprawnym optymistą, bo gdybym obiektywnie spojrzał na siebie w młodzieżowcach czy juniorach, to nie wyobrażałbym sobie, że w przyszłości będę się ścigał na takim poziomie. Doszedłem jednak do tego małymi krokami i bardzo cierpliwą pracą i może to być lekcja dla młodych kolarzy. Oprócz tego trzeba znać języki, bo bez tego nie da się zbudować kariery na Zachodzie, a właśnie tam jest obecnie prawdziwe kolarstwo i każdy z młodych będzie musiał prędzej czy później wyjechać za granicę, żeby się sprawdzić. Nawet jeżdżąc w polskiej ekipie znajomość języków obcych się przyda, choćby podczas zagranicznych wyścigów.
Jesteś znany z tego, że poświęciłeś wiele indywidualnych ambicji dla dobra drużyny, jej liderów i realizowania powierzonych Ci zadań.
Myślę, że przez ostatnie 8-10 lat to właśnie na tym polegała moja praca. Nie zawsze jest ona zrozumiała dla kibiców, ale pozwoliła być mi częścią sukcesów drużyn, w których jeździłem. Swoje ambicje musiałem trochę schować. Miałem okres, w którym mogłem się pokazać, ale zrozumiałem, że nie będę w ścisłej czołówce na świecie, jeśli chodzi o wygrywanie wyścigów, więc swoją rolę zacząłem upatrywać w pomaganiu innym. Nie średniakom, ale najlepszym na świecie. To była moja dość świadoma decyzja. Zawsze są to jakieś wybory. Ktoś może chcieć do końca wygrywać małe wyścigi, a ktoś inny woli jeździć w wielkich drużynach i być częścią wygrywania etapów na Tour de France, monumentów czy mistrzostw świata. O to chyba w tym wszystkim chodzi, zwłaszcza gdy kolarstwo staje się coraz bardziej wyspecjalizowane. Wydaje mi się, że obecnie bardziej ceni się dobrego pomocnika niż kolarza, który przyjeżdża w pierwszej „10”.
fot. BettiniPhoto
Podsumowując swoją kolarską karierę i wszystkie lata spędzone w peletonie, z czego jesteś szczególnie dumny?
Z tego, że w latach, w których jeździłem w Quick-Stepie, przejechałem Tour de France, byłem wybrany do składu na ten wyścig. Quick-Step był wtedy naszpikowany takimi gwiazdami jak Tom Boonen czy Mark Cavendish, wygrywaliśmy ponad 60 wyścigów w roku, a mimo to wśród 8 kolarzy na Wielką Pętlę byłem ja. Patrząc przez pryzmat tych wszystkich lat, uważam to za wielki sukces, jechałem w drużynie, która w tamtych latach miała najwięcej zwycięstw. Myślę, że była to jedna z najlepszych drużyn w historii kolarstwa i bycie jej częścią to dla mnie wielkie wyróżnienie.
Dla Ponferrady pewnie też rezerwujesz w swoich podsumowaniach specjalne miejsce?
Oczywiście, nie ma o czym dyskutować. To jeden z najbardziej kluczowych, o ile nie najbardziej, momentów w mojej karierze tym bardziej, że w Ponferradzie byłem mocny, nie byłem tam statystą i do szczytu ostatniego podjazdu jechałem z Michałem. Mam z jego mistrzostwa świata ogromną satysfakcję, myślę, że tak samo jak pozostali, którzy pracowali na ten sukces. Tego nikt mi nie zabierze.
Życzę Ci, żebyś w tym sezonie poczuł, jak zwycięża się jako dyrektor sportowy.
Chętnie rozwaliłbym z tego powodu niejedną tapicerkę w samochodzie!
Rozmawiał: Mateusz Musioł, Merida Polska
Czytaj także